Na szlaku dwutysięczników
Granią Tatr Zachodnich
Kończysty - Jarząbczy - Wołowiec

Od co najmniej paru lat męczyłam Marka o tę wędrówkę. I zawsze coś stawało nam na przeszkodzie. Marek chciał przejść tę trasę jednego dnia wliczając w to również dreptanie Doliną Chochołowską w tę i w drugą stronę. Mnie się ta opcja bardzo nie podobała, zwłaszcza że w ubiegłym roku podobną trasę przeszliśmy idąc przez Ornaki na Starorobociańki Wierch.
Nudne 14 km drogi doliną?
Policzyłam sobie szybko i odmówiłam tak śmiałej propozycji: jakieś 1800 m różnicy poziomów i 19 km górskiej trasy plus owe 14km doliną i 220 metrów przewyższenia, dają ni mniej ni więcej jak dwa tysiące metrów przewyższenia i 33 km drogi!!!
Ok, szliśmy w górach po 30 km dziennie ale na takie przewyższenie, po doświadczeniach w Bucegach, ja się już mężowi namówić nie dam!
Uknułam więc plan wywiedzenia tam przyjaciółki. Udało się! Nawet szybko połknęła haczyk. Chłopaków namawiać nie trzeba było, choć Mati wnosił pewne zastrzeżenia, że... może być nudno tak cały dzień włóczyć się po górach w kółko.
A mnie się właśnie to kółeczko, ta pętelka marzyła i śniła...
15.07.2015r
Spokojnie i bez napinki docieramy około południa na Siwą Polanę, parkujemy wybierając parking za 5 zł za dzień i... O rany! Mój plecak waży chyba ze 20 kg! Kasi wcale nie jest lżejszy. Mateuszowi dopakowuję więc 2 butelki wody i cieszę się, że ubyło mi 3 kg. W tej sytuacji zgodnie wybieramy wariant z tramwajem (5 zł za osobę) i dojeżdżamy do Polany Huciska. Zrobiłam rezerwację więc musimy tylko przed godziną 17 zgłosić się w recepcji. Takiego komfortu to ja już dawno w górach nie miałam. W ogóle sam fakt znalezienia miejsca w schronisku prawie z dnia na dzień w okresie wakacji graniczy z cudem! Na miejscu okazuje się, że zamiast w pokoju 17 osobowym możemy nocować w "trójce" z dostawką. Z chłopakmi decydujemy, że bierzemy pokój trzyosobowy! Kasię stawiam przed faktem dokonanym. Kiedy dochodzi do schroniska my mamy już rozpakowane plecaki. Schodzimy do restauracji na obiadek, Mati zabiera ze sobą karty do gry Monopoly. A może by tak na zachód słońca podejść na Grzesia? E tam... Wciąga nas zabawa i kiedy wszyscy mają już na koncie co najmniej jedną wygraną, decydujemy się na spacer do kapliczki. Tam Kasia ucina sobie drzemkę, chłopcy zjeżdżają po poręczy, a ja... oswajam barany i owieczki.
Wieczorem w świetle czołówki Mati kończy czytać kolejną książkę Lema i zabiera się za następną (obiecuję sobie zważyć w domu wszystkie przytargane przez niego woluminy) a ja połykam nowy numer "Zwierciadła".
Ależ mi dobrze i błogo...
16.07.2015r
Budzik dzwonił razy kilka. Kasia zrywa się o szóstej i parzy kawę. Jej intensywny aromat roznosi się po całym pokoju. O 7:00 wypijam chłodną już kawę i pakujemy plecaki. Trzeba zabrać po kilka litrów wody, bo na grani nie ma żadnych wodnych cieków. Robię kanapki, pakuję czekolady i kabanosy. Wkładam i wyjmuję kurtki i polary, brać/nie brać... tym razem oba nasze plecaki, zarówno mój jak i Mateuszka mają tę samą wagę - 7 kg jak nic. Kasia widząc, że zabieram aparat odkłada swój. Mój sprzęt wraz z bateriami i kartami pamięci waży co najmniej 2 kg. Za nic nie zamieniłabym go na coś lżejszego! Marek niedawno kupił nam taki leciutki, zgrabniutki, z zoomem i funkcją super makro... Ja tam wolę mojego Canona ;-) nawet z tym zepsutym wyzwalaczem.
O 7:30 budzę Mateusza i oświadczam, że czekam na niego na dole, ale o 8:00 wychodzimy ;-)
No i wyszliśmy. Nawet punktualnie ;-)
610 m |
 |
←5,4 km→ |
 |
0 m |

OeS.1 Polana Chochołowska 1148 m n.p.m. - Trzydniowiański Wierch 1758 m n.p.m.
Po półgodzinnym marszu Kasia z Michałkiem zatrzymują się na śniadanie. Mati i ja nie czujemy jeszcze głodu, więc umawiamy się, że do Trzydniowiańskiego pójdziemy własnym tempem.
Dzień zapowiada się wspaniale. Jest słonecznie i wieje lekki wiatr, pogoda jak marzenie, w sam raz na tak wymagającą wędrówkę. Równym krokiem zmierzamy na szczyt. To chyba najmozolniejsze podejście - na odległości 5,5 km mamy do pokonania 615 metrów przewyższenia. Mati ma fantastyczną kondycję, staram się dotrzymywać mu kroku, ale szybko przekonuję się, że ja daję z siebie wszystko, a i tak nie jestem w stanie iść jego tempem.
Wejście na Trzydniowiański Wierch Wyżnią Doliną Chochołowską jest nieco dłuższe niż przez Krowi Żleb ale za to mniej strome. Mnie podoba się w nim także to, że wiedzie po nasłonecznionym zboczu. Jest wczesna pora zatem upał nam nie doskwiera. Kiedy temperatura wzrośnie, my będziemy już powyżej 2 tysięcy metrów. Na niebie są jedynie delikatne chmurki, które tego dnia zdecydowanie pełnią funkcję dekoracyjną. Deszczu dzisiaj nie będzie, zapewniają o tym od kilku dni wszystkie serwisy pogodowe.
O 10:30 stajemy na szczycie Trzydniowiańskiego Wierchu. Kwadrans później wbiega na niego Michał, wkrótce dołącza do nas Kasia. Teraz dajemy sobie pół godziny czasu na drugie śniadanie. W tak uroczej scenerii zwykłe kanapki smakują wytwornie. Spoglądam raz po raz na wyraźnie zarysowany kontur Jarząbczego Wierchu. Zejście do Niskiej Przełęczy wygląda stąd na prawdziwy hardcore! Dobrze, że nie pada deszcz. Teraz albo nigdy! Drugi raz taka okazja szybko się nie pojawi. Obiecałam Kasi, że decyzję o dalszej trasie podejmiemy dopiero na Jarząbczym.
Zatem tęskno spoglądam na grań.
Z Trzydniowiańskiego Wierchu widać prawie całe podejście, całą naszą trasę! I właśnie to podoba mi się w tej wędrówce najbardziej, że cały czas widzimy zarówno trasę którą przeszliśmy jak i tę, którą mamy jeszcze przed sobą.
Chętnie zostałabym tu nieco dłużej aby nasycić się tymi rozległymi pejzażami, ale skoro chcemy przejść całą pętlę to takich widokowych miejsc czeka nas całe mnóstwo. Przez cały nasz pobyt na szczycie byliśmy tam sami, zaledwie kilkoro ludzi zmierzało w naszym kierunku od strony Krowiego Żlebu.
244 m |
 |
←1,7 km→ |
 |
0 m |

OeS.2 Trzydniowiański Wierch 1758m n.p.m. – Kończysty Wierch 2002m n.p.m.
Ten odcinek naszej trasy jest bardzo rekreacyjny, stromizna pojawi się dopiero tuż przed szczytem. Na początku szlak łagodnie trawersuje grzbiet Czubika i dopiero za nim staje się wybitniejszy. Ja wciąż się oglądam bo najpiękniejsze widoki znajdują się za moimi plecami. Rozległa przestrzeń, cisza i spokój, prawie pustki na szlaku. Między innymi za to lubię Tatry Zachodnie. W Wysokich zawsze jest tłoczno. Może bardziej spektakularne wydaje się wędrowanie po Wysokich i dlatego tam gnają niedzielni turyści? Cieszę się, że są jeszcze takie miejsca w Tatrach jak to.
Mati i Michał zdobywają szczyt bez najmniejszego wysiłku.
Zostajemy tu na pół godziny. Nie da się po prostu opuścić tego miejsca bez zatrzymywania. Kończysty jest najniższym dwutysięcznikiem w Tatrach. Panorama z jego wierzchołka jest interesująca w każdą świata stronę. Kończysty Wierch jest dość często odwiedzany, ponieważ wiedzie przez niego szlak na najwyższe szczyty polskiej części Tatr Zachodnich - na Starorobociański i na Jarząbczy Wierch. Aż dziwne, że spotykamy na nim zaledwie paru turystów; w większości Słowaków.
190 m |
 |
←1,5 km→ |
 |
55 m |

OeS.3 Kończysty Wierch 2002 m n.p.m. - Jarząbczy 2137 m n.p.m
Podejście na Jarząbczy od strony Kończystego Wierchu jest bardzo przyjemne, wiedzie po grani zbocza i pozwala na podziwianie rozległych widoków ze wszystkich stron. Miejscami pojawiają się na szlaku grupy skalne ubarwiające krajobraz. Niezwykle malowniczo wyglądają stąd Rohacze. Z tyłu długi, lśniący ogon Starorobociańskiego Wierchu wisi nad Doliną Raczkową błyszczącą teraz rozświetlonymi stawkami.
Przez chwilę rozważamy podejście na Jakubinę, lecz obawa, że braknie nam potem czasu na dalszą trasę, przesądza naszą decyzję. Niepostrzeżenie stajemy na szczycie Jarząbczego Wierchu.
Poza nami jest tam jeszcze grupa Słowaków którzy wkrótce zmierzają na Jakubinę, jednak stale przybywa nadciągających od strony Łopaty turystów. Ten szlak jest niebywale stromy. Spodziewaliśmy się, że tak będzie niemniej jednak w rzeczywistości okazał się on jeszcze bardziej stromy.
Nie zabawiamy na szczycie zbyt długo ponieważ takie same widoki będziemy mieli przez całą naszą wędrówkę aż na Wołowiec. Nawołuję chłopaków do ostrożnego schodzenia bo mam wrażenie, że chcą po prostu zbiec na dół. Tymczasem Jarząbczy od swojej południowo-zachodniej strony ma piargowe i kamieniste zbocza, czego zdecydowanie nie lubię - wolę stąpać po twardym, skalistym terenie. Według słowackich norm, które moim zdaniem są dużo zawyżone, potrzebujemy zaledwie dwie godziny aby dojść na Wołowiec. Mamy do pokonania trzy i pół kilometra, przy czym zejścia mamy aż 415 metrów a podejścia 388.
0 m |
 |
←0,6 km→ |
 |
306 m |
OeS.4 Jarząbczy Wierch 2137 m n.p.m - Niska Przełęcz 1831 m n.p.m
Niska Przełęcz jest istotnie dość niska, a zważywszy, że różnica poziomów między nią a Jarząbczym Wierchem wynosi 306 metrów łatwo wyobrazić sobie jak strome mamy za sobą zejście. W tym momencie uważam za bardzo strategiczne posunięcie taki wybór kierunku naszej wędrówki. Z Jarząbczego schodziliśmy po bardzo piarżystym szlaku, zatem trawiasta przełęcz stanowiła miłą odmianę.
Zatrzymujemy się tu na krótką chwilę zadziwieni tak różnym nachyleniem stoków. Otóż północne stoki opadają stromo do kotła lodowcowego Doliny Jarząbczej, zaś południowe łagodnie do Doliny Jamnickiej. Rozpościerają się stąd rozległe widoki, m.in. na oba Rohacze, Jamnickie Stawy, Liptów i Jezioro Liptowskie. Z tego miejsca doskonale widać zarówno to co mamy za jak i przed sobą. Szacuję, że jesteśmy gdzieś w połowie naszej drogi. Bogate zasoby naszej wody kurczą się w dość szybkim tempie. Jeszcze nigdy tak dużo nie piłam.
477 m |
 |
←2,8 km→ |
 |
35 m |

OeS.5 Niska Przełęcz 1831m n.p.m- Łopata 1958m n.p.m.- Dziurawa Przełęcz 1836m n.p.m.- Wołowiec 2064m n.p.m.
Największym zaskoczeniem okazuje się dla nas Łopata.Wydawało się, że będzie to dla nas najłatwiejszy odcinek trasy. Nie przewidzieliśmy aż tylu skalnych wybrzuszeń rozsianych na stromej i wąskiej ścieżce. W deszczowy czas szlak ten może być nawet niebezpieczny dla mniej doświadczonych wędrowców. Najwięcej takich miejsc jest na odcinku między Dziurawą Przełęczą a Wołowcem.
W Osławionej dziurze chłopaki chętnie pozują do zdjęć. Mateusz i Michał kipią energią, podobają się im skalne i urwiste fragmenty trasy. Nam, Mamom, nieco mniej ;-) Uważam, że rozsądniej byłoby umocować w kilku miejscach łańcuchy albo klamry. Utrata równowagi lub poślizgnięcie skutkowałyby najprawdopodobniej dłuższym lub krótszym zjazdem do dolinki Jamnickich Stawów. Kasia wykazała szczególną ostrożność i tak się zaplątała, że ostatecznie nakłaniam ją do cofnięcia się i obejścia ogromnego głazu spod spodu, wprawdzie obok szlaku, ale udeptaną ścieżką (co o czymś przecież świadczy).
Podejście na Wołowiec znów jest mozolnym zdobywaniem metra po metrze. Słońce coraz częściej chowa się za nadciągające od strony Słowacji chmury i muszę czekać ze zrobieniem zdjęcia. Bez słońca zarówno Rohacze jak i Jamnickie Stawy wyglądają ponuro i płasko. Dopiero rozświetlone promieniami słońca ujawniają całą swoją urodę.
To jedno z moich ulubionych miejsc w Tatrach. Na tym odcinku trasy zaczynamy już reglamentować napoje.
51 m |
 |
←1,2 km→ |
 |
235 m |

OeS.6 Wołowiec 2064 m n.p.m.- Rakoń 1879 m n.p.m.
Wołowiec jak zwykle pierwsi zdobywają chłopcy. Wieje tu nieco mocniej i robi się chłodno. Ubieramy kurtki aby móc zatrzymać się tu na dłużej i nie zmarznąć. Na szczycie zastajemy kilkoro ludzi, wszyscy szli albo od strony Grzesia, albo Wyżnią Doliną Chochołowską. Próbuję policzyć ile to już razy stałam tu w niemym zachwycie nad majestatem gór i gubię się w rachubie.
Z rozrzewnieniem wspominamy z Kasią nasze pierwsze wspólne wycieczki w Tatry. Nie miałyśmy "przewodnika", kogoś kto wsparłby nas. Same uczyłyśmy się poruszania po wysokich górach, planowania wycieczek i szacowania sił. O ileż więcej umiemy i możemy teraz!
Ale też więcej teraz w nas pokory wobec własnych słabości...
...i domniemywanych sił 
Na Wołowcu zjadamy obiadokolację i rozstrzygamy jak schodzić do schroniska.
Kasia ostro protestuje przeciwko schodzeniu zielonym szlakiem przez Wyżnią Dolinę Chochołowską. Mnie również nie zadowala zejście po zacienionej i bezwidokowej trasie. Szlakiem zielonym zajęłoby nam to około dwie i pół godziny (48 metrów podejścia i 961 m zejścia na odcinku sześciu kilometrów). A jak się ma zejście niebieskim szlakiem przez Rakoń i Grzesia?
Usiłuję sobie przypomnieć wykonane w domu obliczenia ale ostatecznie przekonuję, że różnica jest niewielka a trud się opłaca.
Niedługo potem stajemy na Rakoniu.
57 m |
 |
←2,5 km→ |
 |
283 m |
OeS.7 Rakoń 1879 m n.p.m. - Grześ 1653 m n.p.m.
Zejście graniowym szlakiem dostarczyło nam mnóstwo pięknych widoków. Rozświetlone zachodzącym słońcem góry wyglądały przejmująco. Widzieliśmy całą naszą dzisiejszą trasę i jej przejście napawało nas satysfakcją.
33 m |
 |
←3,1 km→ |
 |
536 m |
OeS.8 Grześ 1653m n.p.m. - Bobrowiecki Żleb 1320m n.p.m. - Polana Chochołowska 1148m n.p.m.
Na Grzesiu Kasia i Michał zrobili sobie nieco dłuższy odpoczynek, ja staram się dotrzymać kroku Mateuszowi.
Docieramy do schroniska pół godziny przed naszymi kompanami. Wprawdzie zabrałam ze sobą czołówki, ale na szczęście okazały się nam nie potrzebne.
(pod)Sumowanie
rozpoczęcie: godz. 8:00
zakończenie: godz. 20:30
Ponad 1500 m. przewyższenia na dwudziestokilometrowej trasie według mapy, trasa około 9 godzin bez przerwy nam zajęła z kilkoma odpoczynkami 12 i pół godziny.
Dla lepszego zobrazowania podaję, że wejście na Rysy z Morskiego Oka to przewyższenie ok. 1100 m na trasie 9.2 km, przewidywany czas 6:45. A ze słowackiej strony od Szczyrbskiego Stawu, to 1341 m
Kto tędy szedł ten wie ;-)
Kto nie szedł... powie, że przecież w górach chodzi się łatwiej niż po asfalcie. I ja się z nimi zgadzam. I niech Ci eksperci już na tym asfalcie zostaną 
Po rozleniwiającym prysznicu Mateusz zaproponował mi grę w Mastermind. No to zagraliśmy i łatwo domyśleć się, że to nie ja okazałam się tym mistrzem.
17.07.2015r
Nazajutrz rano spakowaliśmy plecaki i Doliną Chochołowską wróciliśmy do auta.
I nikogo nie bolały nogi choć szliśmy asfaltem ;-)
Ale to tylko siedem kilometrów 